Strony

wtorek, 21 października 2014

Ben Glaetzer: Anaperenna 2006

Moje pierwsze opisane wino będzie trunkiem dość dużego kalibru. Idąc od ogółu do szczegółu - przenosimy się do Australii, jednego z najbardziej rozwiniętych winiarsko krajów poza Europą; kierujemy od razu do Australii Południowej, która jest dla tego państwa "niczym Kalifornia dla USA" i zmierzamy prosto do jej serca - do Barossa Valley, największego w Australii obszaru produkcji wina. Trafiamy do winnicy Glaetzerów - rodziny niemieckich osadników z Brandenburgii, którzy trafili tu w 1888 roku. Około stu lat później, Colin Glaetzer oficjalnie założył winnicę działającą pod tą samą nazwą do dziś, którą wkrótce przejąć miał jego syn, Ben, i rozsławić na cały świat swoimi trunkami. Powstają tu cztery różne wina (dwa z nich w całości z shiraz, a dwa są mieszanką dominującego shiraz i innej odmiany), a wszystkie sygnowane są imieniem i nazwiskiem Bena Glaetzera, który śmiało mógłby powiedzieć "winnica to ja". W profilu Bena na bogato opisanej witrynie internetowej winnicy roi się od indywidualnych nagród dla samego winiarza, ale są też trzy dla konkretnych win, a jedna interesuje mnie szczególnie. To nagroda za najlepsze australijskie wino czerwone w cenie powyżej dziesięciu funtów będące mieszanką różnych odmian - dla Anaperenny z 2006 roku, przyznane na Decanter World Wines Awards 2008. I dotarliśmy do końca - właśnie to wino będę pił.

Jego historia zaczęła się w 2004 roku, kiedy powstało po raz pierwszy pod nazwą Godolphin i już tamten rocznik wygrał podobną nagrodę do tej, o której przed chwilą mówiłem. Po dwóch latach rocznik 2006 powstał już pod zmienioną (z przyczyn, zdaje się, prawnych) nazwą "Anaperenna" (od Anny Perenny, rzymskiej bogini Nowego Roku). Powstaje do dziś, ale ten liczący sobie już aż osiem lat rocznik zdaje się cieszyć największym uznaniem. Co to takiego? Mieszanka shiraz i cabernet sauvignon w proporcji 3:1. Stare krzewy, z których Glaetzer Wines i cała Barossa Valley słynie - shiraz liczą sobie aż osiemdziesiąt pięć lat. Winnica podaje, że można poczekać z otwarciem wina nawet czternaście lat, czyli do 2020 roku. Przekroczyło więc już połowę drogi, co nadaje degustacji podniosłego charakteru. A zresztą 2006 to był bardzo dobry rok...

Informacje ogólne:
Kraj: Australia
Stan: Australia Południowa
Region winiarski: Barossa Valley
Winnica: Ben Glaetzer Wines
Szczep: shiraz (75%, 85-letnie krzewy) i cabernet sauvignon (25%, 60-letnie krzewy)
Dojrzewanie: 14 miesięcy w nowych beczkach z dębu (80% francuskiego i 20% amerykańskiego)
Rocznik: 2006
Alkohol: 14,5%
Orientacyjna cena: 150 zł

Bardzo ciemne, ewidentnie zmętnione, wydaje się wręcz ziemiste, lecz już pod mocnym światłem zdradza swoją głęboko amarantową, krwistą głębię - fascynujące, acz trochę zbyt matowe. Aromat bardzo cierpki, ale w przyjemny sposób, dość potężny; wyczuwalne nuty czarnego pieprzu i cała gama owoców: oprócz winogron udzielają się między innymi nuty wiśniowe; sporo szorstkiej, ale urzekającej ziemistości, w fascynujący sposób łączy owocową lekkość z bardzo dużą intensywnością i ogólną potęgą. Bardzo wytrawne, cierpkie, ale ciężko je nazwać kwaśnym; w dalszym ciągu potężna dawka ziemistości, a w trakcie przełykania podłączają się intensywne, wręcz agresywne, akcenty przyprawowe - pikantne; jest bardzo wyraziste, wręcz siermiężne, ale w żaden sposób nie jest to wadą: dzięki temu znakomicie ukrywa alkohol; po zamieszaniu można też wyczuć nuty starej szafy, a nawet trochę kwiatów; finisz mocno kwaskowaty - pyszne, dostojne.

Wspaniałe rozpoczęcie przygody i od razu potwierdzenie, że słusznie było ją rozpocząć. Miałem wątpliwości, czy prawidłowo było zaczynać winem takiego kalibru i dalej pewne mam, bo mogłem go wystarczająco nie docenić, ale i tak się zachwyciłem, więc może niesłusznie mnie to trapi. Tym bardziej, że mam zamiar pić tylko raz na miesiąc. Wspomnienia winne mam dość mgliste, ale na 99% było to najlepsze wino, jakie w życiu piłem. Swoim kubkom smakowym jeszcze nie powinienem za bardzo ufać, ale oceny bardziej zaprawionych w bojach osób zdają się mówić, że wiele lepszych mogę już też nie wypić. Wystawiam trochę orientacyjną ocenę, może ją zweryfikuję, gdy nabędę trochę materiału porównawczego.

9,5/10

piątek, 17 października 2014

Wstęp

Od czego zacząć?

Po trzech latach intensywnego zgłębiania świata piwa oraz dwóch latach bardzo powierzchownego zgłębiania świata mocnych alkoholi, w szczególności starzonych w drewnie, a w jeszcze większej szczególności whisk(e)y; po ciężko powiedzieć jak długim czasie utrzymywania, że w obliczu zainteresowania tamtymi dwoma na wino nie ma w moim życiu miejsca, a może zresztą to w ogóle nie jest moja para kaloszy i obejdę się bez romansu z nim - po tym, mówię, czasie, pękam w końcu i postanawiam jeśli nie szczegółowo zgłębić, to przynajmniej porządnie liznąć świat przefermentowanego soku z winogron.

Do pęknięcia doprowadziły chyba dwa wydarzenia. Pierwsze z nich miało miejsce na parę dni przed gwiazdką 2012 roku, kiedy wraz z moją wspaniałą dziewczyną urządziliśmy sobie wieczór z winem. Do mojej roli przypadł wówczas wybór zaopatrzenia. Przemierzając sklepowe półki, po raz pierwszy przyglądając się bliżej butelkom tego trunku, po raz pierwszy poznając jakieś podstawowe podstawy - wtedy to zostałem oczarowany tak, jak wcześniej byłem pośród sklepowego bogactwa piw i whisky, do wina jakoś nie czując żadnego pociągu. Oczarowanie zwiększyła degustacja jakiegoś wymagającego, wytrawnego czerwonego z Toskanii na jakże pamiętnym wieczorze w jakże wyśmienitym towarzystwie. Wtedy pomyślałem, że kiedyś muszę - a przynajmniej chcę - poznać ten świat, ale na tym stanęło. Drugie wydarzenie jest świeże i bezpośrednio doprowadziło do założenia tego bloga, a było nim spróbowanie niecały miesiąc temu podobnie wytrawnego i czerwonego wina z Sycylii podczas wakacji we Włoszech (choć w zupełnie innym niż Sycylia miejscu).

Ale przyczyny w sumie nie mają większego znaczenia. Po prostu wino zafascynowało mnie na tyle, że postanowiłem już teraz zacząć z nim obcować, próbując, opisując, robiąc zdjęcia, wystawiając jakąś tam ocenę (21 równomiernie rozłożonych ocen od 0.0/10 do 10/10). Początkowe założenie: jedno w miesiącu. Raczej nie więcej, bo naturalnie idzie za tym ograniczenie ilości próbowanego piwa, do którego mi wciąż bez porównania bliżej (i bardzo mało prawdopodobne, by się to zmieniło). Może być, że rzadziej, bo jakiś przeklęty ekstrawertyk uparł się nie wiadomo jak dawno temu, by ładować wino w butelki o pojemności 750 mililitrów, przez co ktoś, kto chce samotnie zdegustować sobie lampkę czy dwie, znajduje się w fatalnym położeniu i mogą się trafić długie okresy bez ani jednej okazji do rozłożenia tej katastrofalnej ilości na więcej osób.

Jestem całkowitym laikiem, wypiłem w życiu bardzo mało wina i jeżeli ktoś na tego bloga jakimś cudem trafi, to proszę nie oczekiwać ode mnie profesjonalnego słownictwa, obeznania w tym świecie; proszę darować błędy i nietrafione spostrzeżenia. Chcę się czegoś nauczyć na tej drodze, ale obecnie nie wiem prawie nic. Siedząc po uszy w piwie, nie mam też za dużo czasu na naukę inną niż poprzez doświadczenie, a doświadczenia - jak napisałem wyżej - będą dość rzadkie.

Tyle gadania, do zobaczenia przy pierwszym wpisie merytorycznym.